Varadero – moja karaibska przygoda

Lockdown, pandemia, obostrzenia i statystki covidowe zrobiły z moją głową rzecz niesłychaną. Od lat zastygła w wielkopolskiej stateczności i zasadzie nie ruszania się z miejsca zaczęłam marzyć o podróżach. Od czasów dzieciństwa i wczesnej młodości nie zdarzył mi się taki globtroterski zapał.

Wiadomo, jeśli czegoś nie można, to chce się bardziej. A gdyby tak wyruszyć w nieznane? Na skraj świata? A może na Karaiby? Wsiadam więc w Dwójkę przy Rynku Wildeckim, przesiadam się na Kapo w 148 i w pół godziny jestem na Ławicy, potem tylko kilka godzin lotu i ląduję na kubańskim lotnisku Varadero. Co za przeżycie! Karaiby! Kuba! Niech moc przygód będzie ze mną!

Mój serdeczny przyjaciel, znany jako Paweł Be, napisał swego czasu erotyczne opowiadanie, którego koszmarną akację osadził właśnie na Varadero i ponoć główna bohaterka, imieniem Laura, przeżyła tam, zdaniem autora, niesamowite chwile. Co prawda nie było mi dane oddać się lekturze tej opowieści, a Paweł Be nigdy na Kubie nie był, ale zapewniał mnie niezwykle przekonująco, że miejsce warte grzechu. Czytałam za to „Karaibską tajemnicę”, której akcja dzieje się na jednej z wysepek archipelagu Antyli i która jest jedną z moich ulubionych literackich zagadek autorstwa Agathy Christie. Zatem przewodniczką po Varadero niech będzie sama Jane Marple i jej pociąg do rozwiązywania zagadek, osadzonych w rajskiej scenerii. Może sama coś napiszę?

Zanim jednak poświęcę się pisaniu odwiedzę plaże, bo te są w Varadero nieziemskie i uznawane za jedne z najpiękniejszych na wyspie, a nawet na całych Karaibach. Biały, delikatny piasek, ciepła przejrzysta woda i błękit nieba łączący się z intensywnie szmaragdowym morzem. Czegóż chcieć więcej? Położone na osiemnastokilometrowym półwyspie Hicacos miasto jest dzięki nim jednym z największych kurortów Kuby. W miejscowej ofercie są chyba wszystkie możliwe sporty wodne, które wymyślił homo aqueus. Żaglowanie, nurkowanie, windsurfing i całe mnóstwo innych, których długą listę kończą kąpiele z delfinami. Na Varadero jest bowiem delfinarium, które znajduje się w naturalnej, namorzynowej lagunie w pobliżu przystani Chapelin. Dwa razy dziennie odbywają się tam pokazy z delfinami, z którymi można sobie zrobić nie tylko selfie, ale i popływać, a nawet się powygłupiać.

Piękne plaże to nie jedyne atrakcje Varadero. Jeśli znudzi nas woda, można pograć w golfa na jedynym, poza Hawaną, 18-dołkowym polu golfowym na Kubie. Ja wybieram przyrodę i atrakcje, położonego w samym centrum miasta, Josone Park. Ten, założony w 1940 r. dziewięciohektarowy park, zachwyca mnie tropikalną, bujną roślinnością i obłędną ilością kolorowych ptaków. Jest sztuczne jezioro, basem i całe mnóstwo atrakcji ze świetnymi restauracjami włącznie. Popijając pysznego Hemingwaya planuję następne dni mojego pobytu na Kubie.

Kolejny dzień rozpoczynam zwiedzaniem Reserva Ecologica Varahicacos i jaskiń: Cueva de Ambrosio i Cueva de Musulmanes. W 1961 r. odkryto w jaskiniach niesamowite malowidła z czasów prekolumbijskich. Mające ponad 2000 lat 72 naskalne rysunki, charakterystyczne dla kultury Indian Taino, są jedną z największych kolekcji indyjskich piktogramów na Karaibach. W okresie kolonialnym jaskinie były także schronieniem dla zbiegłych niewolników. Dziś zamieszkują je owocożerne, niewielkie i bardzo łagodne nietoperze. W rezerwacie znajduje się tu także inne atrakcje, m.in. pięćsetletni El Patriarca. Przypominający drzewo stary kaktus ma ponad sześć metrów wysokości.

Po podziemnych atrakcjach czas wyjść na powierzchnię! ABC Academia Baile en Cuba to idealne miejsce dla wielbicieli latynoskich rytmów. Można tu, i potańczyć, i nauczyć się tańczyć. W szczególności salsy, rumby i mambo. Co roku, w lipcu, w Akademii odbywa się Varadero Baila Festival Internacional de Balladores de Salsa czyli festiwal salsy. Pod tym samym adresem mieście się także Galeria Espacio 34. To miejsce, które mnie zachwyciło – połączenie muzeum z galerią sztuki z mnóstwem ciekawych pracy miejscowych twórców obrazów, fotografii i rzeźb. Tym ostatnim nie mogę się oprzeć. Zaliczam jeszcze Varadero Municipal Muzeum czyli miejskie muzeum. Znajduje się ono w pochodzący z 1921 r. jednym z pierwszych szkieletowych domów zbudowanych na półwyspie Hicacos.

Bliskie sąsiedztwo Varaderos z Hawaną i Matanzas sprawia, że kusi mnie jednodniowa eskapada do któregoś z tych miast. Mój wybór pada na oddalone o ok. 30 km Bahia de Matanzas nazywane miastem mostów, których jest tu dokładnie 21. Jest też sporo ciekawych zabytków m.in. pochodząca z VII w. Katedra Świętego Karola Boromeusza oraz Teatr Sauto, szczycący się tym, że swego czasu występowała tu sama Sarah Bernhardt i Enrico Caruso.

Mój ostatni wieczór w Varadero postanawiam spędzić w Casa de Al czyli domu Ala Capone. Legenda głosi, że ten położony przy plaży piękny domu z lat 20-tych XX w. miał być podobno własnością wielkiego gangstera z Chicago. Jak było naprawę nie wiadomo, wiadomo jednak, że dziś mieści się w nim jedna z najlepszy restauracji w Varadero. Podawane tu owoce morza są najlepszymi, jakie w życiu jadłam.

Zaopatrzona w butelkę prawdziwego kubańskiego rumu, kolejne zdobycze do mojej małej wildeckiej kolekcji sztuki, z mnóstwem słonecznych wspomnień wracam na Ławicę… a stamtąd już tylko dwudziestominutowa przejażdżka 148, następnie przesiadka na Kapo w Dwójkę, wysiadka przy Rynku Wildeckim i jestem w domu, zostawiając za sobą moją pierwszą karaibską przygodę na plażach Varadero.

Autor: Beata Anna Święcicka
Cykl podróżniczy: Panna Be w podróży