Cork

Dziś pora na opowieść o podróży z cyklu „spontaniczne i bez orientacji w terenie”. Czasem zdarza się dzień, że macie ochotę po prostu… wyjechać? Ostatnio nam się tak zdarzyło. Siedzieliśmy wieczorem narzekając na codzienność i uznaliśmy, że czas coś z tym zrobić i po prostu się ruszyć. Weszliśmy na strony tanich linii lotniczych, wybraliśmy lotnisko w Poznaniu i poszukaliśmy najtańszego biletu na najbliższy wylot. Wybór tego dnia padł na Cork w Irlandii, dokąd bilety kosztowały mniej niż bilety na koncert w ostatnich latach. Spakowaliśmy się i… ruszyliśmy w drogę! 

 

Co wiedziałam o tym mieście rezerwując bilety? Że jest w Irlandii i że… jest kilka rodzajów masła irlandzkiego, które produkuje się właśnie w tym mieście :) Co wiem teraz? O wiele więcej i już się z Wami dzielę tą wiedzą. 

Zacznijmy od słowa wyjaśnienia. Cork położone jest w południowo zachodniej części Irlandii, a to oznacza, że podobnie jak wiele innych miast, u wybrzeża Morza Celtyckiego. Jeśli mówię o wodzie, klifach i bliskości Atlantyku to pierwsza rada – zawsze, ale to zawsze, bez względu na porę roku uwzględnijcie w garderobie ciepłą bluzę oraz kurtkę przeciwdeszczową. Plusem takiej ilości wody jest bujna zieleń widoczna wiosną i latem, co przypomina scenerię filmową – tu miejsce na cytat mojego kompana podróży – „patrz, jak w Hobbicie!”.

Cork jest dużym miastem, ale absolutnie tego nie widać na co dzień, co mocno nas zdziwiło. Jednocześnie zaskoczyła nas tak widoczna na każdym kroku historia tego miejsca – zdecydowanie nadrobiliśmy braki w wiedzy. Miasto powstało w 750 roku, po założeniu klasztoru przez św. Findbara, jednak przez wieki było miejscem walk – zwykle krwawych – o niepodległość. Byli tu Wikingowie, Brytyjczycy, Francuzi, aż w końcu odzyskali je Irlandczycy. Co ciekawe, mimo wielu zniszczeń, widać wpływy i pozostałości po „wizytach” wszystkich tych grup. 

Rzeka Lee otacza centrum miasta, w tym uroczą starówkę z dwóch stron. Choć nie jesteśmy dużymi romantykami, to spacery po urokliwym centrum nadają klimatu. Stare mosty, zachowane przez lata dodają im uroku, a na dodatek dobrze z nich widać panoramę miasta – tak, wychodzą śliczne zdjęcia ;) 

Rzeka otaczając starówkę płynie dwoma kanałami, północnym i południowych, między którymi można przemieścić się w zaledwie 15 minut. 

Podczas wizyty dobrze jest zobaczyć Katedrę św. Findbara, czyli założyciela Cork. Stoi w miejscu, gdzie założył on klasztor, a potem rozbudował go o szkołę przyklasztorną. W obecnym kształcie funkcjonuje od XVII wieku, wybudowana w stylu gotyckim, z elementami wiktoriańskiego neogotyku. W nawach nie brakuje zdobień, które przyciągają wzrok. Znajdziecie tam wiele posągów aniołów i… demonów. Najwyraźniej to przypomnienie wiernym, że ta „walka” cały czas trwa ;) 

W mieście trudno nie zauważyć twierdzy, Fortu Elżbiety, która powstała na początku XVII wieku, wybudowana po bitwie w Kinsale. Charakterystyczny budynek wyłania się zza wzniesienia. Podstawową rolą była obrona murów miasta, ale później w historii służyła także jako koszary wojskowe i magazyny żywności. Obecnie po wejściu na najwyższe piętro można z niej podziwiać panoramę miasta. I tu zatrzymam się na moment, żeby powiedzieć Wam, że naprawdę warto. To drugie po Dublinie największe miasto w Irlandii, a naprawdę będąc na miejscu tego… nie widać. Panorama jest przepiękna, zwłaszcza połączenie architektury z naturą. Może to ta „magia” sprawia, że miasto wydaje się być mniejsze. 

Będąc w Cork musicie zajrzeć na Targ Angielski. W gregoriańskiej hali targowej od ponad 400 lat prowadzony jest handel. Gwar, hałas, zapachy jedzenia i wyjątkowa architektura. Zdecydowanie nie chcieliśmy z tego miejsca wychodzić. Na piętrze wokół targowiska powstała galeria widokowa na tarasie. Znajdziecie tam też liczne plenerowe kawiarenki, gdzie polecamy kawę po irlandzku – taką prawdziwą. 

Podczas spacerów trafiliśmy też do Dzielnicy Hugenockiej. Ok, może nie „trafiliśmy”, bo nie był to przypadek – chcieliśmy ją zobaczyć. Okazuje się, że francuscy hugenoci schronili się w mieście przed prześladowaniem, przy czym stworzyli swego rodzaju własne miasteczko, niemal zamknięte dla innych. Do dziś ulice są tu bardzo wąskie – na tyle, że czasem nie sięga do nich światło z latarni ulicznych. Widać tu XVIII-wieczne domy i kamienice. Przyznam szczerze, że momentami czuliśmy się jak na planie filmowym, a uliczki sprawiały, że czuliśmy się jak detektywi na tropie śledztwa. Jak na detektywów przystało, wybraliśmy się tam… do pubu, gdy tylko zaczął padać deszcz. Wchodząc do oświetlonych pubów czy kawiarenek, gdy za oknem hula wiatr i pada deszcz czuliśmy się z kolei jak przyjęci przybysze z daleka. 

Cork jest jednym z tych miejsc, które warto zobaczyć, chociażby dlatego, że jest nietypowe. Nietypowe pod względem historii, nietypowe pod względem architektury, nietypowe pod względem… turystycznym. Zwykle nie jest to „oczywisty” wybór osób lecących do Irlandii, ale to duży błąd. Zdecydowanie zasługuje na odkrywanie go przez przyjezdnych – nawet tak spontanicznych jak my ;) Opcja bezpośredniego taniego lotu prosto z Poznania zdecydowanie wyszła nam na dobre, bo choć już musieliśmy wrócić do Polski, to mamy naładowane baterie dzięki ciekawej podróży.